Ciężki kawałek chleba czyli jak ograniczyć ryzyko


Większość osób spotykających się pierwszy raz z giełdą, wierzy w możliwość zarobienia fortuny w bardzo krótkim czasie. Zaufanie własnym możliwością powoduje, że chętnie angażujemy środki, dodatkowo będąc przekonani o swej nieomylności i ogromnej znajomości rynków, choć czynniki te często poparte są ledwie wiedzą zasłyszaną od znajomych, czy wyczytaną z różnego rodzaju forów internetowych.


Te ostatnie, umacniają nas w przekonaniu, że giełda to maszynka do robienia pieniędzy. Łatwych pieniędzy, którymi często chwalą się piszący forumowicze. Parę lat temu podobnie podszedłem do tematu. Oczywiście pierwszych parę transakcji zostało zrealizowanych z zyskiem, co jak się okazało było tylko i wyłącznie tzw. szczęściem debiutanta. Chwilę później przyszedł moment nieco bardziej skomplikowany dla świadomości początkującego gracza. Czas zakupów na górkach i realizacji strat w dołkach. Po raz pierwszy pojawiło się pytanie, co się dzieje? Nastał czas rozliczenia podatku, gdzie w rezultacie dotarła do mnie strata. Nie inaczej to mogło wyglądać, gdy realizowało się małe zyski, za to w nieskończoność przeciągało się błędnie zajęte pozycje ostatecznie osiągając gigantyczną stratę. W konsekwencji nadszedł czas na naukę i niwelowania błędnych decyzji.  


Pojawia się zatem pytanie, czy każdy nowo przyjęty w szeregi graczy giełdowych skazany jest na porażkę? Czy jest recepta na sukces? Jakich błędów unikać?
Nie dalej niż dwa dni temu, na stronie Studenckiego Koła Naukowego Inwestor napatoczyłem się na wyniki gry giełdowej organizowanej właśnie przez tą organizację . Do dyspozycji każdego z graczy (student)  oddano 10.000zł wirtualnych pieniędzy, a w obrocie było ponad 500 instrumentów opartych na walutach, akcjach, indeksach i surowcach.
Do rywalizacji stanęło około 640 graczy(zapewne większość z nadzieją na wygraną) a aktywny udział wykazało 440 osób. Na marginesie dodam, iż zwycięzca konkursu dokonał nie lada wyczynu, bo jak inaczej nazwać wynik 116.128,70zł czyli ponad 1000% zysku w 30 dni. Jednak nie to jest tutaj najważniejsze, a raczej fakt, iż spośród 440 aktywnych graczy, aż 340 zakończyło grę ze stratą. 
Trzeba powiedzieć głośno 77% graczy traci pieniądze. Myślę, że nie jest to przypadek odosobniony, a raczej reguła. Przecież my osoby rozumne często powtarzamy sobie, ze mną tak nie będzie, to nie dotyczy mojej osoby. Być może bywają przypadki geniuszu (osobiście nie znam), jednak wielu by nie powiedzieć, że większość traci. Wzorując się na analizowanym przypadku dodam jeszcze, drastyczne :) tzn. statystyczne dane:
  • około 1 % zbankrutowało w okresie miesiąca          
  • około 31 % straciło 80 % kapitału
  • około 18 % straciło 50 % kapitału
Jakie zatem wypływają wnioski? Mamy prawie 75% szans narażenia się na porażkę-osiągnięcia gigantycznej straty. Bardzo trudnej do odrobienia. 

Przepis na sukces? Czy takowy istnieje? Do tej pory nie mogę pochwalić się zyskiem 1000%, 100% czy nawet 50% rocznie, stąd wskazówki, celem zabezpieczenia kapitału, ewentualnych paru procent zysku. A oto i one:
  • nauka poprzez czytanie (książki, blogi, fora - z tą kolejnością, nie inną) 
  • umiejętność odróżnienia rynku byka od rynku niedźwiedzia
  • analiza makroekonomiczna
  • analiza wykresów
  • zgłębienia pojęcia bańki spekulacyjnej
  • obserwacja walut
  • wyłapywanie większych zwyżek na rynku(okres absolutnie nie atrakcyjny)
Prawda, że nudne? Nie inaczej, bez pracy nie ma kołaczy, a i to nie stanowi gwarancji sukcesu:)

Kolejne kwestie stanowią inne aczkolwiek całkowicie łączące się z powyższymi wskazówkami, czynniki ograniczające nasze szanse na sukces. Podzieliłbym je na wewnętrzne i zewnętrzne.
    Do tych pierwszych z pewnością należą emocje. Większość ekscytuje się przed monitorem zawierając transakcje, czuje przyspieszone bicie serca, podniecenie. Drży, gdy cena odjeżdża uniemożliwiając zawarcie transakcji, jeszcze bardziej się  ekscytuje, zmienia pozycje. A gdy już kupi, ślęczy wpatrzony w ekran czekając na zyski. Można się śmiać, ale tak to w pierwszej fazie ekscytacji giełdą wygląda (osobiste doświadczenia). Stąd mamy trzy drogi. Pozostać przy tym modelu, ostatecznie bankrutując. Zostać hazardzistą, tym samym zbankrutować siebie i najbliższą rodzinę robiąc dodatkowo długi. Dać sobie spokój z giełdą. Ostatnia alternatywa, zmienić tryb na spokojny, gdzie dla przykładu zasiadając wieczorkiem poza rynkiem, ustalamy cenę kupna, sprzedaży, stop loss.
       Za czynniki zewnętrzne uważam wszelkiej maści agitatorów. Nieważne, czy to są osoby występując przed szkłem w telewizji, przyjaciele, czy znajomi z  forum. Trzeba sobie zadać jedno pytanie. Czy jeśli ktoś miałby autentyczną wiedzę zdolną przynieść wymierne korzyści, To czy podzieliłby się taką wiedzą z szeroką publiką? Myślę, że nie. 

Mam nadzieję, że ktokolwiek dobrnął do końca tego przyciężkawego wpisu, a dla paru osób będą to cenne wskazówki, co może się stać z ciężko zapracowanymi złotówkami, gdy w grę wejdą emocje i nieznajomość tematu.

Pozdrawiam


Bardzo liczę na Wasze komentarze w celu przekazania: konstruktywnej krytyki i uwag do publikowanych wpisów, pomysłów na kolejne wpisy na blogu, propozycji współpracy, czy po prostu utwierdzenia mnie w przekonaniu, że warto prowadzić ten blog.
Zasady komentowania: rzeczowość, nawiązanie do tematu, brak wulgaryzmów. Komentarze nie spełniające tych warunków nie będą publikowane. Dozwolone jest linkowanie własnej domeny dowolną frazą.

2 ; Dodaj komentarz:

Tomek Wesolowski 23 kwietnia 2012 22:57  

Wiedza i doświadczenie w inwestowaniu na pewno sprzyja, jednak zawsze warto przypomnieć eksperyment przeprowadzony bodajże w latach 80 w USA.
Jedna z gazet wykorzystała szympansa z zoo aby wybrać spółki w jakie zainwestowano pieniądze. Podobno stopa zwrotu z tak stworzonego portfela nie różniła się od tej osiąganej przez zawodowych inwestorów

Krzysztof 24 kwietnia 2012 10:33  

Tomku myślę, że kluczem jest określenie dogodnej fazy rynku dla inwestowania.

W czasie silnej hossy nawet nic nie warte papiery windowane są po 300% w górę.

Prześlij komentarz

Skomentuj